Tak mi mija dzisiejszy dzień. Widziałem już sporo pięknych, albo raczej - fascynujących miejsc. Byłem w parku, w kościele na Mszy św., w halach targowych pachnących świeżymi rybami i bakaliami. Teraz siedzę w kafejce i popijam białe porto. Z tego trunku słynie miasto, które zresztą dało nazwę całemu państwu - Portugalia.
Dzisiaj w piłkę grają Porto z Bayern München, już słychać dzikie okrzyki tubylców na ulicach. Szkoda tylko, że jutro ma padać deszcz, a ja przecież ruszam do Santiago. Podobnie jak Amerykanie na rowerach, ale oni dojadą szybciej.
Niestety Porto przegrało 6:1. Wczoraj wieczorem ulice puste, wszyscy otaczają telewizory w barach. A ja na odwrót - omijam. Znalazłem taki spokojniejszy na kolację: grzanka z szynką i Vinho Verde czyli "zielone". Takie trochę z bąbelkami bo młode. Tutejsza specjalność, ale ja jednak wolę dojrzałe, szczególnie czerwone.
Potem poszedłem jeszcze schodami w dół nad rzekę Douro. Piękna noc i widoki na przeciwległy brzeg i na żelazny most, ładnie oświetlony. Górą jeździ metro a dołem samochody i piesi. Zasiedziałem się w cafejce do północy pijąc porto w porcie w Porto.
Dzisiaj w południe zwinąłem się i pociągiem (do Viana do Castelo) i autobusem (do Ponte de Lima) pojechałem na Camino. Już mam pierwszą pieczątkę w credencialu i jutro ruszam pieszo do Rubiães. W schronisku cały świat: Kanada, USA, Rosja (z Uralu), Słowacy no i ja.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz