Od rana pada deszcz. Nogi w skarpetkach zapakowałem więc w plastikowe woreczki, bo idę w zwyczajnych adidasach. I tak doszedłem bez większych problemów do
Valença. Postanowiłem jednak zostać tutaj na noc chociaż w
albergue byłem już o 14-ej, aby zobaczyć to stare miasto-fortecę, no i wieczorem pożegnać się z Portugalią. Jutro jakoś nadrobię te parę kilometrów, które miałem zrobić do
Tui - po drugiej stronie granicznej rzeki Minho.
Forteca okazała się bardzo malowniczą, ale jednak atrapą dla turystów. Uliczki pełne sklepików z typowymi dla Portugalii tkaninami z kogutem i malowanymi naczyniami (taki Włocławek). Ale poza tym fajne cafejki i wygodna
albergue. Wieczorem wypełniła się po brzegi - po raz pierwszy także Portugalczykami, których wcześniej nie było na trasie. Są też "moi" Rosjanie i jeden Fin, który wychował się we Frankfurcie i mówi po niemiecku. Zakupy zrobiłem w Lidlu, bo już wcześniej jadłem obiad - znakomity i niedrogi: zupa, smażona ryba z kartoflami i sałatą, do tego piwo i kawa, wszystko za 6,50 euro. W
albergue własna kolacja z Lidla m.in. porto. Jutro szybko ominę fortecę i prosto na most graniczny. Szkoda tylko, że zapowiadają deszcz.
|
Widok z fortyfikacji na Hiszpanię |
|
Nie zawsze było tutaj spokojnie |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz